Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 6 stycznia 2013

Are you crazy?!

     Czekaliśmy już dobre 40 minut, a chłopców dalej nie było. W mojej głowie rodził się najczarniejsze scenariusze. Bo przecież skoro się aż tak nie lubią, Bóg jeden wie, co mogło im strzelić do głowy. Gdy zabierałam się za wyruszenie na ich poszukiwania (oczywiście, spodziewałam się znaleźć ich w jakimś rowie, zapewne bardzo sponiewieranych), Harry i Louis wtoczyli się przez drzwi, zaśmiewając się do rozpuku. Dla wszystkich było jasne, że się pogodzili. Brakowało im tylko jednego elementu.
- A gdzie wasze zakupy? - spytał Horan, dojadając resztki tego, co znalazł w lodówce.
- Chrzanić zakupy! Żebyście widzieli minę tej starej, rudej wiewióry! Daliśmy jej popalić, prawda, Styles? - spytał Lou, ocierając strużki łez.
Loczek potrząsnął energicznie głową, jeszcze przez jakiś czas dławiąc się ze śmiechu.
- To było genialne. Daliśmy jej popalić - powtórzył Harry.
     Widząc ich razem, nie złorzeczących sobie, cieszyłam się. Lou miał naprawdę świetny głos, a w mojej głowie już zrodził się plan. Taki obrót sprawy był jak najbardziej korzystny.
     Gdy tak siedzieliśmy sobie wszyscy razem, rozmawiając, i trochę też śpiewając, wpadliśmy na pomysł, żeby gdzieś wyjść.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponował Niall.
- Na kręgle.
- Do kina!
- Wiem, gdzie pójdziemy - powiedziałam, i uśmiechnęłam się znacząco.
Kazałam im się wszystkim wyzbierać, i po prostu podążać za mną. Ciągle pytali, dokąd zmierzamy, jednak ja nie miałam zamiaru im nic mówić. Po drodze cały czas miałam w głowie swój plan. Modliłam się, by wszystko wypaliło tak, jak chciałam.
     Po kilkunastu minutach zatrzymałam się przed budynkiem, w którym znajdował się bar karaoke. Zapewne założony był przez jakiegoś Japończyka, ale nie byłam do końca pewna. Karaoke zawsze kojarzyło mi się z Azjatami, którzy wyjąc do mikrofonu przekręcali słowa. Brzmiało to zazwyczaj jak ryk godowy waleni, czyli tak fatalnie, że aż raniło uszy. Przyjaciele zatrzymali się za mną, spoglądając na szyld. Widniała na nim nazwa klubu - "Winky-Wong".
- Chwytliwe.. - stwierdził Harry, przekrzywiając lekko głowę w bok, i mrużąc oczy.
- A tak właściwie, to po co my tu przyszliśmy? - spytał Louis, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
Caitlin dobrze wiedziała, po co.
- To tutaj pracuje ten gość, prawda?
Kiwnęłam twierdząco głową, i pchnęłam masywne drzwi.
     W środku nie było tłumów. W powietrzu unosił się zapach whiskey wymieszany z dymem tytoniowym. Skrzywiłam się odruchowo. Na scenie stała jakaś kobieta, która zarzynała właśnie "My heart will go on" (co - jak zauważyłam - było bardzo popularną piosenką na karaoke). Zaczęłam rozglądać się za jakimś wolnym miejscem. Mój wzrok padł na stolik stosunkowo blisko owej "sceny", a raczej podestu, na którym stał plazmowy telewizor, gdzie wyświetlano teksty piosenek. Usiedliśmy przy nim.
- Powiesz nam wreszcie, po co nas tu przyprowadziłaś? Chciałbym jeszcze kiedyś móc usłyszeć moją ulubioną piosenkę - powiedział Lou, patrząc wymownie w stronę kobiety, która dobrnęła do najwyższych akordów piosenki, i zasłaniając do tego swoje uszy.
- Chwilka - moje oczy błądziły po całej sali, w poszukiwaniu chłopaka.
     Właściwie nie bardzo wiedziałam, czy nadal tu pracuje, i na którą zmianę. Stwierdziłam, że spróbuję działać na wyczucie. O ile dobrze pamiętałam, koleś nazywał się Liam, i był niedawno w X-Factorze. Miał mocny głos, jednak odpadł w domu Cowella. Zależało mi na poznaniu go, bo mógłby przecież wspomóc chłopców.
I wtedy go zobaczyłam.
     Wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy blondyn, który z szerokim uśmiechem krzątał się wokół stolików. Boże, przecież on teraz powinien być na scenie, śpiewać dla setek tysięcy piszczących fanek, a nie ścierać rozlane piwo! Krew we mnie zawrzała. I gdzie w tym kraju jest sprawiedliwość!? Dziesiątki lasek, które są tylko kolejnymi, irytującymi, nic nie wnoszącymi gwiazdeczkami popu to oczywiście, przyjmują, a nawet je sponsorują! A porządnego talentu za nic nie potrafią dostrzec. Gdy tak bluzgałam w myślach na wszelkich producentów bez kszty gustu, nasze oczy spotkały się. Posłałam mu uśmiech, na który natychmiast odpowiedział.
     Kobieta wreszcie skończyła. Kilka gwizdów i skąpe brawa na chwilę zmąciły zwykły spokój, który tutaj panował. Tymczasem na scenie pojawił się chłopak, na którego przed chwilą patrzyłam.
- Baardzo dziękujemy naszej stałej piosenkarce. To było świetne, Beth, naprawdę - powiedział. Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Zastanawiałam się, czy ten chłopak kiedykolwiek powiedział komuś coś szczerze - Kto następny? Czy mamy ochotnika? Może ta urocza Śmieszka, siedząca tuż przede mną?
Tak byłam zajęta oglądaniem się za Beth - gwiazdą estrady, że dopiero kiedy Niall mnie szturchnął, dotarły do mnie słowa chłopaka. Szybko zaczęłam protestować, jednak Cat wypchnęła mnie tam niemalże siłą.
Wzięłam do ręki mikrofon, i stałam tam sparaliżowana. Niby nic, jednak ja kompletnie nie potrafiłam śpiewać. Gorączkowo zastanawiałam się, co zrobić.
- Cóż, zaśpiewam, ale tylko wtedy, gdy Lou, Hazza i Nialler mi pomogą - powiedziałam, i spojrzałam na chłopców.
Przez chwilę patrzyli na siebie z wahaniem, ale stanęli posłusznie obok mnie.
- To co śpiewacie? - spytał Liam.
Krótka narada zdecydowała, że zaśpiewamy Kelly Clarkson. Chłopak posłusznie włączył muzykę, i Harry zaczął pierwszą zwrotkę.

Guess this means you're sorry

You're standing at my door
Guess this means you take back
All You said before
Like how much you wanted
Anyone but me
Said you'd never come back
But here you are again


     Z początku wszyscy obecni wsłuchiwali się w słowa z uwagą, a już po chwili klaskali do rytmu, i kiwali głowami w takt muzyki. Refren zaśpiewaliśmy wszyscy razem, potem zwrotki kolejno Niall i Lou. Ja starałam się robić za wokal poboczny. 
- "My life, would suck, without you..." - zakończył Louis, a w sali rozległy się gromkie brawa.
- Oklaski dla wspaniałej ekipy Śmieszki! - wołał Liam, gdy tylko dostał w swoje ręce mikrofon. 
Powróciliśmy na swoje miejsce, a nasze miejsce zajął niski chłopak. Nie czekaliśmy długo, a kelner zbliżył się do nas.
- Wow, to było niesamowite! Naprawdę, już od dawna nikt tu tak dobrze nie zaśpiewał - zapewniał nas blondyn.
Postanowiłam przejąć inicjatywę.
- Cóż, dziękujemy, ale z tego co nam wiadomo, ty sam masz znakomity wokal - powiedziałam, uważnie przyglądając się reakcji stojącego obok.
Tamten wzruszył tylko ramionami.
- Cóż, byłem w X-Factorze, ale jak zapewne wiesz, odpadłem.. widocznie jednak nie jestem aż tak dobry.
- To bzdura. Jesteś, i doskonale o tym wiesz. Ten pub to nie miejsce dla ciebie! - wtrąciła Caitlin.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w speszonego Liama.
- Ja jestem Charlie, to moja przyjaciółka Cat. Poznaj też Harry'ego, Louis'a i Nialla - przedstawiłam kolejno.
- Miło mi was poznać, jestem Liam. Liam Payne.
- A więc, Liamie - odezwał się nagle Harold, wstając - czy byłbyś zainteresowany dołączeniem do naszego zespołu?
Liam popatrzył na nas co najmniej zdziwiony, żeby nie powiedzieć zszokowany.
- Naprawdę? Macie zespół? Jak się nazywa? 
- "Niall and the potatoes" - wypalił Horan. 
Louis wybuchnął śmiechem. 
- Cóż, nazwy jeszcze nie mamy, ale już ćwiczymy. Słyszałeś, jak śpiewamy, a ciebie zachwalała Charlie. Więc?
Loczek wyciągnął dłoń w stronę Payne'a. Napięcie, jakie wytworzyło się między nami, rosło z każdą chwilą. W oczekiwaniu na reakcję chłopaka, wpatrywaliśmy się w niego w wielkim skupieniu. Po chwili dłonie chłopców złączyły się w uścisku. Z krtani Cat dobyło się ciche westchnienie ulgi.
- A więc, witaj w zespole.
     Takim oto sposobem mój plan został w pełni zrealizowany. Sądziłam, że jesteśmy już w komplecie. Czterech genialnie śpiewających chłopaków w zupełności wystarczyłoby, aby zwalić z nóg połowę Wielkiej Brytanii oraz jury X-Factora. Nawet sobie nie zdawałam wtedy sprawy, że nasz zespół powiększy się o jeszcze jednego osobnika.


- Co byś zrobił, gdyby jutrzejszy dzień był twoim ostatnim?
- Powiedziałbym ci, jak bardzo mi na tobie zależy. Przez cały dzień mówiłbym o tym, jaka jesteś wspaniała i piękna. Nie oderwałbym od ciebie wzroku nawet na moment, nawet na sekundę nie oddaliłbym się od ciebie. Usłyszałabyś ode mnie, jak wyjątkowa jest twoja osoba, i jak bardzo się cieszę, że cię poznałem. Po prostu wyznałbym ci swoją miłość, którą ot tak dawna w sobie duszę.


     Tego pamiętnego dnia, w którym to miałam okazję poznać urodziwego Pakistańczyka, wybierałam się właśnie do Horana. Wczoraj bowiem chłopak zapomniał sobie ode mnie zeszytu z projektami piosenek, i pomyślałam, że pewnie będzie go szukał. 
     Próby chłopców szły wręcz znakomicie, wszyscy świetnie się ze sobą dogadywali. Spędzali wspólnie całe dnie, ciężko trenując. Coraz częściej zastępowałam Nialla w pracy, co w sumie mi odpowiadało. Przynajmniej miałam jakieś zajęcie, kiedy Cat była w swojej pracy. Szło jej tam naprawdę dobrze, nawet wspominała coś o jakimś awansie na wyższe stanowisko, jednak nie chciała zapeszać. Trzymałam za nią kciuki.
     Od dłuższego czasu co noc nawiedzały mnie koszmary, identyczne jak te, które miałam tuż po śmierci rodziców. Widziałam płonący samolot, ludzi, którzy ginęli na moich oczach, zwłoki rodziców. Za dnia starałam się o tym nie myśleć, robiłam milion innych rzeczy, by tylko zająć czymś umysł. Nocą natomiast usilnie próbowałam po prostu nie zasnąć. Nawet czasem mi się to udawało, na drugi dzień słyszałam natomiast, że wyglądam jak zombie. Zaniechałam więc tego sposobu.
     W głowie siedziała mi cały czas jedna data: 13 września. Czyli jeszcze tylko 3 dni do urodzin Horana. Jadąc na swoim rowerze, intensywnie zastanawiałam się nad formą niespodzianki dla przyjaciela. Byłam pewna, że musi być to coś wyjątkowego.
     Nie zorientowałam się, kiedy znalazłam się obok domu pana Blake'a. Kim jest właściwie pan Blake? Otóż jest to stary jegomość, który ledwo co się rusza, mimo to nie ustaje w gonitwie za dzieciakami, których nie znosi. Gdy tylko jakaś ich zabawka przypadkowo znajdzie się na jego podwórku, już jej nie odzyskują. Zawsze zastanawiałam się, gdzie on te wszystkie rzeczy upycha, bo jego domek, wyglądający jakby z innej epoki, był naprawdę mały. Ale nie to wszystko było najgorsze. 
Najgorszy był Borys. 
Borys był dużym dobermanem, którego panicznie się bałam. Raz ten cholerny pies gonił mnie przez całą ulicę, dopóki nie schowałam się za mojego tatę, który akurat wracał z pracy. Tata zawsze umiał odpowiednio obchodzić się z psami, nawet najgorsi mordercy stawali się przy nim potulni jak baranki. 
     Otóż tego pamiętnego dnia furtka była otwarta. Nie wiem, dlaczego wtedy stanęłam, i zaczęłam patrzeć na tego bydlaka. Niestety, nie był on przywiązany. Zapewne stary Blake zapomniał, tak jak i nie raz zapomniał się ubrać nim wyszedł na ganek. Starość nie radość, jak to mówią. I wtedy ten pies zaczął mnie gonić. Czym prędzej wskoczyłam na siodełko, i zaczęłam energicznie pedałować. Nie musiałam się odwracać, żeby zorientować się, że Borys podąża za mną. Ciągle słyszałam jego wściekłe ujadanie. 
Szybko przejechałam Watling Street, i skręciłam w North Road. Na szczęście nie było zbyt dużego ruchu, dlatego też prułam przed siebie niczym strzała. Po ostrym skręcie w West Lane, odwróciłam się, by zlokalizować psa. Następstwem tego ruchu było uderzenie w coś, a raczej w kogoś, i bolesny upadek. Nie zdążyłam poczuć bólu, bo znów usłyszałam zbliżający się głos przerośniętego ratlerka. Nie zastanawiając się długo, wskoczyłam na plecy chłopaka, który dopiero co pozbierał się z ziemi, klnąc soczyście pod nosem.
- Ej! Co jest, do cholery!? - wrzasnął zirytowany, próbując zrzucić mnie z siebie.
- Błagam, obroń mnie, goni mnie pies, a ja się go strasznie boję, on mnie zje, błagam, zrób coś - mówiłam szybko, kurczowo ściskając tułów nieznajomego.
Tamten spojrzał w kierunku, w którym zwrócona była moja głowa, i zaśmiał się. 
- Masz na myśli Borysa? - spytał, i pokręcił głową. - To psisko ci nic nie zrobi, zaufaj mi.
Ostrożnie zsunęłam się na chodnik, i obserwowałam chłopaka. Tamten kucnął, i przywołał do siebie psa, po czym zaczął go głaskać. 
- Czy ten cholerny kundel tylko mnie nie cierpi? - spytałam, wznosząc ręce w teatralnym geście.
- Może nie podoba mu się twój kolor włosów - zasugerował chłopak, spoglądając na moją czerwoną czuprynę. 
Przedrzeźniając go, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Cóż, bardzo przepraszam, że w ciebie wjechałam, mam nadzieję, że nic ci nie jest - powiedziałam, i zaczęłam zbierać rower. 
Chłopak natychmiast mi pomógł. 
- Nie ma sprawy. Jestem Zayn - powiedział, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. 
- Zwariowałeś?! Palisz?! Wiesz, jakie to niezdrowe?! A poza tym, ile ty masz lat, gówniarzu?! - spytałam, i nim zszokowany czarnowłosy zdążył zareagować, wyrwałam paczkę z jego rąk, i cisnęłam ją do kosza.
- Ej! Jak mogłaś?! - krzyknął oburzony. 
- Kiedyś mi podziękujesz - rzuciłam w jego stronę, starając się poprawić skrzywioną kierownicę - jestem Charlie Szpilman. Idziesz ze mną? Wybierałam się do przyjaciela. Chciałabym ci jakoś zrekompensować owe przykre spotkanie z moim rowerem.
Chłopak przez chwilę się wahał, jednak po chwili oboje maszerowaliśmy w kierunku domu Horana. Tak też poznałam Zayna Malika, któremu przez resztę życia miałam uprzykrzać jego własne.

______________________________________________________

Cóż, takim sposobem dobrnęłam do końca następnego rozdziału, o który molestowała mnie moja siostra. Napisałam, ciesz się! Bardzo bym chciała podziękować wszystkim, którzy czytają te moje "wypociny". Zapraszam do dalszego śledzenia losów Charlie, Nialla i przyjaciół. c: