Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 6 stycznia 2013

Are you crazy?!

     Czekaliśmy już dobre 40 minut, a chłopców dalej nie było. W mojej głowie rodził się najczarniejsze scenariusze. Bo przecież skoro się aż tak nie lubią, Bóg jeden wie, co mogło im strzelić do głowy. Gdy zabierałam się za wyruszenie na ich poszukiwania (oczywiście, spodziewałam się znaleźć ich w jakimś rowie, zapewne bardzo sponiewieranych), Harry i Louis wtoczyli się przez drzwi, zaśmiewając się do rozpuku. Dla wszystkich było jasne, że się pogodzili. Brakowało im tylko jednego elementu.
- A gdzie wasze zakupy? - spytał Horan, dojadając resztki tego, co znalazł w lodówce.
- Chrzanić zakupy! Żebyście widzieli minę tej starej, rudej wiewióry! Daliśmy jej popalić, prawda, Styles? - spytał Lou, ocierając strużki łez.
Loczek potrząsnął energicznie głową, jeszcze przez jakiś czas dławiąc się ze śmiechu.
- To było genialne. Daliśmy jej popalić - powtórzył Harry.
     Widząc ich razem, nie złorzeczących sobie, cieszyłam się. Lou miał naprawdę świetny głos, a w mojej głowie już zrodził się plan. Taki obrót sprawy był jak najbardziej korzystny.
     Gdy tak siedzieliśmy sobie wszyscy razem, rozmawiając, i trochę też śpiewając, wpadliśmy na pomysł, żeby gdzieś wyjść.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponował Niall.
- Na kręgle.
- Do kina!
- Wiem, gdzie pójdziemy - powiedziałam, i uśmiechnęłam się znacząco.
Kazałam im się wszystkim wyzbierać, i po prostu podążać za mną. Ciągle pytali, dokąd zmierzamy, jednak ja nie miałam zamiaru im nic mówić. Po drodze cały czas miałam w głowie swój plan. Modliłam się, by wszystko wypaliło tak, jak chciałam.
     Po kilkunastu minutach zatrzymałam się przed budynkiem, w którym znajdował się bar karaoke. Zapewne założony był przez jakiegoś Japończyka, ale nie byłam do końca pewna. Karaoke zawsze kojarzyło mi się z Azjatami, którzy wyjąc do mikrofonu przekręcali słowa. Brzmiało to zazwyczaj jak ryk godowy waleni, czyli tak fatalnie, że aż raniło uszy. Przyjaciele zatrzymali się za mną, spoglądając na szyld. Widniała na nim nazwa klubu - "Winky-Wong".
- Chwytliwe.. - stwierdził Harry, przekrzywiając lekko głowę w bok, i mrużąc oczy.
- A tak właściwie, to po co my tu przyszliśmy? - spytał Louis, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
Caitlin dobrze wiedziała, po co.
- To tutaj pracuje ten gość, prawda?
Kiwnęłam twierdząco głową, i pchnęłam masywne drzwi.
     W środku nie było tłumów. W powietrzu unosił się zapach whiskey wymieszany z dymem tytoniowym. Skrzywiłam się odruchowo. Na scenie stała jakaś kobieta, która zarzynała właśnie "My heart will go on" (co - jak zauważyłam - było bardzo popularną piosenką na karaoke). Zaczęłam rozglądać się za jakimś wolnym miejscem. Mój wzrok padł na stolik stosunkowo blisko owej "sceny", a raczej podestu, na którym stał plazmowy telewizor, gdzie wyświetlano teksty piosenek. Usiedliśmy przy nim.
- Powiesz nam wreszcie, po co nas tu przyprowadziłaś? Chciałbym jeszcze kiedyś móc usłyszeć moją ulubioną piosenkę - powiedział Lou, patrząc wymownie w stronę kobiety, która dobrnęła do najwyższych akordów piosenki, i zasłaniając do tego swoje uszy.
- Chwilka - moje oczy błądziły po całej sali, w poszukiwaniu chłopaka.
     Właściwie nie bardzo wiedziałam, czy nadal tu pracuje, i na którą zmianę. Stwierdziłam, że spróbuję działać na wyczucie. O ile dobrze pamiętałam, koleś nazywał się Liam, i był niedawno w X-Factorze. Miał mocny głos, jednak odpadł w domu Cowella. Zależało mi na poznaniu go, bo mógłby przecież wspomóc chłopców.
I wtedy go zobaczyłam.
     Wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy blondyn, który z szerokim uśmiechem krzątał się wokół stolików. Boże, przecież on teraz powinien być na scenie, śpiewać dla setek tysięcy piszczących fanek, a nie ścierać rozlane piwo! Krew we mnie zawrzała. I gdzie w tym kraju jest sprawiedliwość!? Dziesiątki lasek, które są tylko kolejnymi, irytującymi, nic nie wnoszącymi gwiazdeczkami popu to oczywiście, przyjmują, a nawet je sponsorują! A porządnego talentu za nic nie potrafią dostrzec. Gdy tak bluzgałam w myślach na wszelkich producentów bez kszty gustu, nasze oczy spotkały się. Posłałam mu uśmiech, na który natychmiast odpowiedział.
     Kobieta wreszcie skończyła. Kilka gwizdów i skąpe brawa na chwilę zmąciły zwykły spokój, który tutaj panował. Tymczasem na scenie pojawił się chłopak, na którego przed chwilą patrzyłam.
- Baardzo dziękujemy naszej stałej piosenkarce. To było świetne, Beth, naprawdę - powiedział. Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Zastanawiałam się, czy ten chłopak kiedykolwiek powiedział komuś coś szczerze - Kto następny? Czy mamy ochotnika? Może ta urocza Śmieszka, siedząca tuż przede mną?
Tak byłam zajęta oglądaniem się za Beth - gwiazdą estrady, że dopiero kiedy Niall mnie szturchnął, dotarły do mnie słowa chłopaka. Szybko zaczęłam protestować, jednak Cat wypchnęła mnie tam niemalże siłą.
Wzięłam do ręki mikrofon, i stałam tam sparaliżowana. Niby nic, jednak ja kompletnie nie potrafiłam śpiewać. Gorączkowo zastanawiałam się, co zrobić.
- Cóż, zaśpiewam, ale tylko wtedy, gdy Lou, Hazza i Nialler mi pomogą - powiedziałam, i spojrzałam na chłopców.
Przez chwilę patrzyli na siebie z wahaniem, ale stanęli posłusznie obok mnie.
- To co śpiewacie? - spytał Liam.
Krótka narada zdecydowała, że zaśpiewamy Kelly Clarkson. Chłopak posłusznie włączył muzykę, i Harry zaczął pierwszą zwrotkę.

Guess this means you're sorry

You're standing at my door
Guess this means you take back
All You said before
Like how much you wanted
Anyone but me
Said you'd never come back
But here you are again


     Z początku wszyscy obecni wsłuchiwali się w słowa z uwagą, a już po chwili klaskali do rytmu, i kiwali głowami w takt muzyki. Refren zaśpiewaliśmy wszyscy razem, potem zwrotki kolejno Niall i Lou. Ja starałam się robić za wokal poboczny. 
- "My life, would suck, without you..." - zakończył Louis, a w sali rozległy się gromkie brawa.
- Oklaski dla wspaniałej ekipy Śmieszki! - wołał Liam, gdy tylko dostał w swoje ręce mikrofon. 
Powróciliśmy na swoje miejsce, a nasze miejsce zajął niski chłopak. Nie czekaliśmy długo, a kelner zbliżył się do nas.
- Wow, to było niesamowite! Naprawdę, już od dawna nikt tu tak dobrze nie zaśpiewał - zapewniał nas blondyn.
Postanowiłam przejąć inicjatywę.
- Cóż, dziękujemy, ale z tego co nam wiadomo, ty sam masz znakomity wokal - powiedziałam, uważnie przyglądając się reakcji stojącego obok.
Tamten wzruszył tylko ramionami.
- Cóż, byłem w X-Factorze, ale jak zapewne wiesz, odpadłem.. widocznie jednak nie jestem aż tak dobry.
- To bzdura. Jesteś, i doskonale o tym wiesz. Ten pub to nie miejsce dla ciebie! - wtrąciła Caitlin.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w speszonego Liama.
- Ja jestem Charlie, to moja przyjaciółka Cat. Poznaj też Harry'ego, Louis'a i Nialla - przedstawiłam kolejno.
- Miło mi was poznać, jestem Liam. Liam Payne.
- A więc, Liamie - odezwał się nagle Harold, wstając - czy byłbyś zainteresowany dołączeniem do naszego zespołu?
Liam popatrzył na nas co najmniej zdziwiony, żeby nie powiedzieć zszokowany.
- Naprawdę? Macie zespół? Jak się nazywa? 
- "Niall and the potatoes" - wypalił Horan. 
Louis wybuchnął śmiechem. 
- Cóż, nazwy jeszcze nie mamy, ale już ćwiczymy. Słyszałeś, jak śpiewamy, a ciebie zachwalała Charlie. Więc?
Loczek wyciągnął dłoń w stronę Payne'a. Napięcie, jakie wytworzyło się między nami, rosło z każdą chwilą. W oczekiwaniu na reakcję chłopaka, wpatrywaliśmy się w niego w wielkim skupieniu. Po chwili dłonie chłopców złączyły się w uścisku. Z krtani Cat dobyło się ciche westchnienie ulgi.
- A więc, witaj w zespole.
     Takim oto sposobem mój plan został w pełni zrealizowany. Sądziłam, że jesteśmy już w komplecie. Czterech genialnie śpiewających chłopaków w zupełności wystarczyłoby, aby zwalić z nóg połowę Wielkiej Brytanii oraz jury X-Factora. Nawet sobie nie zdawałam wtedy sprawy, że nasz zespół powiększy się o jeszcze jednego osobnika.


- Co byś zrobił, gdyby jutrzejszy dzień był twoim ostatnim?
- Powiedziałbym ci, jak bardzo mi na tobie zależy. Przez cały dzień mówiłbym o tym, jaka jesteś wspaniała i piękna. Nie oderwałbym od ciebie wzroku nawet na moment, nawet na sekundę nie oddaliłbym się od ciebie. Usłyszałabyś ode mnie, jak wyjątkowa jest twoja osoba, i jak bardzo się cieszę, że cię poznałem. Po prostu wyznałbym ci swoją miłość, którą ot tak dawna w sobie duszę.


     Tego pamiętnego dnia, w którym to miałam okazję poznać urodziwego Pakistańczyka, wybierałam się właśnie do Horana. Wczoraj bowiem chłopak zapomniał sobie ode mnie zeszytu z projektami piosenek, i pomyślałam, że pewnie będzie go szukał. 
     Próby chłopców szły wręcz znakomicie, wszyscy świetnie się ze sobą dogadywali. Spędzali wspólnie całe dnie, ciężko trenując. Coraz częściej zastępowałam Nialla w pracy, co w sumie mi odpowiadało. Przynajmniej miałam jakieś zajęcie, kiedy Cat była w swojej pracy. Szło jej tam naprawdę dobrze, nawet wspominała coś o jakimś awansie na wyższe stanowisko, jednak nie chciała zapeszać. Trzymałam za nią kciuki.
     Od dłuższego czasu co noc nawiedzały mnie koszmary, identyczne jak te, które miałam tuż po śmierci rodziców. Widziałam płonący samolot, ludzi, którzy ginęli na moich oczach, zwłoki rodziców. Za dnia starałam się o tym nie myśleć, robiłam milion innych rzeczy, by tylko zająć czymś umysł. Nocą natomiast usilnie próbowałam po prostu nie zasnąć. Nawet czasem mi się to udawało, na drugi dzień słyszałam natomiast, że wyglądam jak zombie. Zaniechałam więc tego sposobu.
     W głowie siedziała mi cały czas jedna data: 13 września. Czyli jeszcze tylko 3 dni do urodzin Horana. Jadąc na swoim rowerze, intensywnie zastanawiałam się nad formą niespodzianki dla przyjaciela. Byłam pewna, że musi być to coś wyjątkowego.
     Nie zorientowałam się, kiedy znalazłam się obok domu pana Blake'a. Kim jest właściwie pan Blake? Otóż jest to stary jegomość, który ledwo co się rusza, mimo to nie ustaje w gonitwie za dzieciakami, których nie znosi. Gdy tylko jakaś ich zabawka przypadkowo znajdzie się na jego podwórku, już jej nie odzyskują. Zawsze zastanawiałam się, gdzie on te wszystkie rzeczy upycha, bo jego domek, wyglądający jakby z innej epoki, był naprawdę mały. Ale nie to wszystko było najgorsze. 
Najgorszy był Borys. 
Borys był dużym dobermanem, którego panicznie się bałam. Raz ten cholerny pies gonił mnie przez całą ulicę, dopóki nie schowałam się za mojego tatę, który akurat wracał z pracy. Tata zawsze umiał odpowiednio obchodzić się z psami, nawet najgorsi mordercy stawali się przy nim potulni jak baranki. 
     Otóż tego pamiętnego dnia furtka była otwarta. Nie wiem, dlaczego wtedy stanęłam, i zaczęłam patrzeć na tego bydlaka. Niestety, nie był on przywiązany. Zapewne stary Blake zapomniał, tak jak i nie raz zapomniał się ubrać nim wyszedł na ganek. Starość nie radość, jak to mówią. I wtedy ten pies zaczął mnie gonić. Czym prędzej wskoczyłam na siodełko, i zaczęłam energicznie pedałować. Nie musiałam się odwracać, żeby zorientować się, że Borys podąża za mną. Ciągle słyszałam jego wściekłe ujadanie. 
Szybko przejechałam Watling Street, i skręciłam w North Road. Na szczęście nie było zbyt dużego ruchu, dlatego też prułam przed siebie niczym strzała. Po ostrym skręcie w West Lane, odwróciłam się, by zlokalizować psa. Następstwem tego ruchu było uderzenie w coś, a raczej w kogoś, i bolesny upadek. Nie zdążyłam poczuć bólu, bo znów usłyszałam zbliżający się głos przerośniętego ratlerka. Nie zastanawiając się długo, wskoczyłam na plecy chłopaka, który dopiero co pozbierał się z ziemi, klnąc soczyście pod nosem.
- Ej! Co jest, do cholery!? - wrzasnął zirytowany, próbując zrzucić mnie z siebie.
- Błagam, obroń mnie, goni mnie pies, a ja się go strasznie boję, on mnie zje, błagam, zrób coś - mówiłam szybko, kurczowo ściskając tułów nieznajomego.
Tamten spojrzał w kierunku, w którym zwrócona była moja głowa, i zaśmiał się. 
- Masz na myśli Borysa? - spytał, i pokręcił głową. - To psisko ci nic nie zrobi, zaufaj mi.
Ostrożnie zsunęłam się na chodnik, i obserwowałam chłopaka. Tamten kucnął, i przywołał do siebie psa, po czym zaczął go głaskać. 
- Czy ten cholerny kundel tylko mnie nie cierpi? - spytałam, wznosząc ręce w teatralnym geście.
- Może nie podoba mu się twój kolor włosów - zasugerował chłopak, spoglądając na moją czerwoną czuprynę. 
Przedrzeźniając go, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Cóż, bardzo przepraszam, że w ciebie wjechałam, mam nadzieję, że nic ci nie jest - powiedziałam, i zaczęłam zbierać rower. 
Chłopak natychmiast mi pomógł. 
- Nie ma sprawy. Jestem Zayn - powiedział, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. 
- Zwariowałeś?! Palisz?! Wiesz, jakie to niezdrowe?! A poza tym, ile ty masz lat, gówniarzu?! - spytałam, i nim zszokowany czarnowłosy zdążył zareagować, wyrwałam paczkę z jego rąk, i cisnęłam ją do kosza.
- Ej! Jak mogłaś?! - krzyknął oburzony. 
- Kiedyś mi podziękujesz - rzuciłam w jego stronę, starając się poprawić skrzywioną kierownicę - jestem Charlie Szpilman. Idziesz ze mną? Wybierałam się do przyjaciela. Chciałabym ci jakoś zrekompensować owe przykre spotkanie z moim rowerem.
Chłopak przez chwilę się wahał, jednak po chwili oboje maszerowaliśmy w kierunku domu Horana. Tak też poznałam Zayna Malika, któremu przez resztę życia miałam uprzykrzać jego własne.

______________________________________________________

Cóż, takim sposobem dobrnęłam do końca następnego rozdziału, o który molestowała mnie moja siostra. Napisałam, ciesz się! Bardzo bym chciała podziękować wszystkim, którzy czytają te moje "wypociny". Zapraszam do dalszego śledzenia losów Charlie, Nialla i przyjaciół. c:

wtorek, 1 stycznia 2013

Mission impossible.

     Właściwie to w sklepie nie działo się nic ciekawego. Przyszło kilka napalonych rockmanów pytających o gitary, a potem był spokój. Wynudziłam się straszliwie, jednak obiecałam Niallerowi, że będę tu siedzieć, więc siedziałam. Około południa otrzymałam wiadomość.
"Jeśli nie ma dużego ruchu, możesz wpaść. Chcielibyśmy Ci coś zaprezentować"
     Z uśmiechem na twarzy odpisałam blondasowi, że będę za 20 minut. Zamknęłam dokładnie sklep, i pomaszerowałam w kierunku domu Harry'ego.
     Jakież było moje zdziwienie, kiedy w pobliskim parku dostrzegłam Cat, z.. no właśnie, z kim? Bez dłuższego zwlekania zawołałam przyjaciółkę po imieniu, a kiedy ta się odwróciła, pomachałam jej.
- Hej, co ty tu robisz? - spytałam, kiedy już zbliżyłyśmy się do siebie.
- A, spaceruję. Pozna Louis'a. Louis, to jest moja przyjaciółka, Charlie - powiedziała Caitlin.
Uśmiechnęłam się szeroko do chłopaka, i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.
- Charlie Szpilman.
- Miło mi, jestem Louis Tomlinson.
- Gdzie się wybierasz? - zagadnęła mnie Cat. - Nie powinnaś być teraz w sklepie?
- Horan do mnie dzwonił, żebym zamykała i wpadała do Harry'ego.
- Do TEGO Harry'ego?
- Taak. Idziecie ze mną? - spytałam, spoglądając na dwójkę stojących przede mną.
     Gdy tylko Lou usłyszał imię "Harry" zrobił się jakiś dziwny. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego, jednak miało to się wkrótce wyjaśnić. Do domu Styles'a dotarliśmy po 15 minutach, podczas których zdążyłam się dowiedzieć masę kompletnie nieprzydatnych informacji o... gołębiach. Nowy znajomy Cat taszczył ze sobą plastikowego ptaka, do którego ciągle gadał.
Drzwi otworzył nam loczek. Na jego twarzy jak zwykle gościł uśmiech, który zbladł, gdy jego wzrok padł na Louis'a.
- Tomlinson - powiedział z pogardą w głosie, i zlustrował chłopaka od stóp do głów.
- Styles - odparł tym samym tonem Louis, krzywiąc się niemiłosiernie.
Spojrzałam to na jednego, to na drugiego, dziwiąc się lekko.
- To wy się znacie?
- Aż za dobrze - odparł Harry, i przesunął się, aby wpuścić nas do środka.
W salonie znaleźliśmy też Nialla, który jak zwykle majstrował przy gitarze.
- Harry, to jest Cat. Cat, to Harry, Niall, to jest Louis, Louis - Niall, a Harry'ego to chyba znasz - przedstawiłam po kolei bacząc na to, by nikogo nie pominąć.
Tomlinson prychnął tylko, i usadowił się na końcu kanapy.
- No, więc co chcieliście mi pokazać? - spytałam, przysiadając na oparciu jednego z foteli.
Nialler uśmiechnął się, i zaczął grać "Wonderwall". Wraz z Haroldem zaczęli śpiewać. Kątem oka spojrzałam na Caitlin. Słuchała z dziwnym wyrazem twarzy. Widać było, że bardzo jej się podobają głosy chłopaków. Uśmiechnęłam się. Bo w końcu to dzięki mnie Niall zdecydował się na próby z loczkiem, prawda?
     Gdy skończyli, Cat z zapałem zaczęła klaskać. Harry uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, potrząsając grzywką.
- I jak? - spytał Horan, spoglądając na mnie pytającym wzrokiem.
- Cóż, były pewne niedociągnięcia... - zaczęłam głosem krytyka muzycznego - żartuję. Było cudownie, jak zawsze.
     Przez cały czas nie dawała mi spokoju jedna sprawa.
- Właściwie, to dlaczego się tak nie lubicie? - spytałam, spoglądając to na Lou, to znów na Harry'ego.
Obaj przez pewien czas siedzieli cicho, w końcu Louis zabrał głos.
- W szkole byłem lubiany, wszystkich rozśmieszałem, i w ogóle. Chodziłem do klasy sportowej, bo dobrze grałem w piłkę. Dziewczyny wprost mnie uwielbiały. A wtedy mi na tym zależało jak na niczym innym - w tym miejscu chłopak zaśmiał się dźwięcznie - ale był sobie taki Styles, mega flirciarz, który oczywiście musiał być zawsze w centrum uwagi.
- Nieprawda! - zaprotestował głośno brunet. - Dziewczyny lubiły mnie same od siebie, to tobie nigdy nie pasowało, że twoje błazenady nikogo tak naprawdę na dłuższą metę nie bawią!
- Ej! Spokój! Nie moglibyście o tym po prostu zapomnieć?! Zachowujecie się jak... gówniarze - podsumowała Cat, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Dziewczyno, on gada do plastikowego gołębia.. - Styles uśmiechnął się kpiąco.
- NIE WAŻ SIĘ NIGDY WIĘCEJ OBRAŻAĆ KEVINA! - Louis denerwował się coraz bardziej.
Czułam, że dłużej tego nie wytrzymam. Niall patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. Z reguły potrafiłam załagodzić tego typu sytuacje.
- Ej, a może jest coś, co was łączy, hmm? - spytałam wspaniałomyślnie.
Nastała cisza.
- Raz słyszałem, jak Lou śpiewał na przedstawieniu - powiedział Harry - ale to i tak niczego nie zmienia. Nie lubię gościa i tyle.
- Lou, mógłbyś coś zaśpiewać? - poprosiłam.
Tomlinson westchnął,  ale posłusznie zanucił "Hey there Delilah". Jego beztroski, wręcz dziecinny, uroczy głos sprawił, że mimowolnie na twarze wszystkich wpełzł uśmiech.
- Fantastycznie. Już jest was trzech. Do porządnego boysbandu, za którym nastolatki będą goniły dniami i nocami brakuje dwóch. Ale to się da załatwić. Słyszałam, że w pobliskim barze pracuje jeden gość, który był w X-Factorze..
Horan wywrócił teatralnie oczami.
- A ta znowu swoje.. - westchnął, po czym skierował się do kuchni.
- A ty co, znów głodny? - Harry pokręcił głową, podpierając ją na dłoni - ten chłopak codziennie doszczętnie pustoszy moją lodówkę. Jest gorszy niż stado wygłodniałych surykatek..
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a zdezorientowany Niall wzruszył tylko ramionami, i wrócił do przeszukiwania lodówki loczka.
- Nie ma - dosłyszeliśmy po chwili żałosny głos blondyna.
- Ale czego nie ma?
- Jedzenia. Skończyło się.
Styles zamarł w bezruchu, po czym powoli odwrócił głowę w stronę Irlandczyka.
- Jak to "jedzenie się skończyło"? - powiedział - mama mnie zabije! Boże, muszę lecieć zrobić zakupy! Ale - Harry podniósł do góry palec wskazujący - nie pójdę sam. Nie do tej okropnej baby z..
- ...warzywniaka przy Wall Street - dokończył za niego Tomlinson, robiąc wielkie oczy ze strachu.
Styles obrócił się w kierunku chłopaka.
- Ty też ją znasz?
- No pewnie. Mama wysyła mnie nieraz do niej po zakupy. Przydałoby się, żeby ktoś w końcu spłatał jej porządnego figla - powiedział Louis.
- A więc macie ku temu świetną okazję - powiedziała Caitlin - idźcie tam razem, zmajstrujcie coś, i się pogódźcie wreszcie.
Chłopcy popatrzyli na siebie spode łba, jednak po chwili wyszli razem z mieszkania. Usłyszałam tylko trzask drzwi i już ich nie było. Minutę później dotarł do nas krzyk Louis'a. Najwyraźniej Harry znów obraził Kevina. Oby tylko dotarli do baby z warzywniaka w jednym kawałku... 

Louis Tomlinson. 

     Kto by pomyślał, że kiedyś będę musiał znosić towarzystwo Styles'a. Ale cóż, bardzo polubiłem Cat, a i sama Charlie też okazała się bardzo miła. Jednak przysięgam, że jeżeli ten idiota w lokach... Właśnie, czemu on musi mieć loki? Ja sam tak bardzo ich chciałem. Tfu, odbiegłem nieco od tematu. Więc: przysięgam, że jeżeli ten idiota w lokach będzie obrażał Kevina, to coś mu zrobię. Co złego w tym, że jest on plastikowym gołębiem? Dostałem go, gdy byłem mały i nie miałem zamiaru się z nim rozstawać, nawet jeżeli niektórym to przeszkadzało. 
     Jak miałem normalnie z nim rozmawiać? Po tym wszystkim co przeszedłem w szkole. Wiem, że może to i głupie, ale właśnie takich rzeczy się nie zapomina. Sądzę, że gdybym wiedział u kogo w domu wyląduję, nie wyszedłbym dzisiaj ze swojego mieszkania, które było o niebo lepsze. Gdy tylko usłyszałem imię "Harry" wiedziałem, że chodzi o niego. Tylko dlaczego musiałem spotkać go akurat teraz? Kiedy było mi tak dobrze. Wiedziałem, że on jak zwykle wszystko zepsuje. Po prostu to czułem. Albo w najgorszym wypadku to z mojej inicjatywy wyjdzie coś nieodpowiedniego. Och, Tomlinson, cóż za pozytywne nastawienie. Co mówisz, Kevinie? Radzisz, bym posłuchał dziewcząt, i zdrowego rozsądku, oraz pogodził się z tym lovelasem? Cóż, gdybym to ja pierwszy wyciągnął rękę, z jednej strony wyszedłbym na mięczaka, jednakże z drugiej byłbym tym mądrzejszym. Ach, co mam począć?!

Harry Styles.

     Nie wiem po co w ogóle wpuściłem go do domu. Przecież mogłem zamknąć mu drzwi przed nosem, prawda? Mogłem. Ale tego nie zrobiłem. Moja głupota czasami nawet i mnie przeraża, co już powinno być dziwne. Teraz idę obok tego skończonego idioty, który myśli, iż jest najzabawniejszą osobą w całej Anglii, jeśli nie na świecie i wkurzam się o... właściwie to sam nie wiem. Póki się nie odzywa, nie jest tak najgorzej. 
     Może Cat miała rację? Zachowywaliśmy się jak gówniarze. To co wydarzyło się między nami w szkole nie powinno wpływać na teraźniejsze relacje. Nie byliśmy już dziećmi i może czas to zaakceptować? Boże, co ja mówię. Tomlinson ma w ręce PLASTIKOWEGO gołębia. Jak można uznać go za osobę dojrzałą? Chociaż z drugiej strony, każdy ma swoje dziwactwa. Zachowuję się tak, jakbym miał chorobę umysłową. Lecz czasami najlepiej jest porozmawiać z samym sobą. Tylko dlaczego jedna moja osobowość nie chce zgodzić się z drugą? Wtedy już nie jest tak fajnie. Nie wiedziałem co mam z nim zrobić. 
     Fakt, nie znam Charlie zbyt długo, ale zdążyłem zauważyć, że jest osobą upartą i łatwo się nie poddaje. A stwierdziła, iż Louis nadaje się do naszego zespołu, który tak naprawdę w ogóle jeszcze nie powstał. Teraz nie odpuści i wiem to na pewno. A ja długo nie wytrzymam z nim pod jednym dachem, szczególnie, jeśli ma to być mój dach. Jeśli dalej ma tak wygórowane mniemanie o samym sobie, to przecież rozwali mi dom podczas tych całych wygłupów. Na dodatek nie mogę komentować... Kevina? Tak, Kevina. Absurd. 
     Ech, mam nadzieję, że jakoś uda nam się dojść do porozumienia, a przynajmniej zaprzestać takich głupich kłótni. Jednak czy mam zamiar pierwszy wyciągnąć pojednawczą rękę? O, na pewno nie! W końcu długo pracowałem na swoją reputację, a przyznanie się do błędu i przepraszanie go, byłoby wręcz upokorzeniem. Aż tak źle ze mną nie jest i żadne moje drugie "ja" mi nic nie wmówi. 

***

   Chłopcy szli powoli ulicami Londynu, nie rozmawiając ze sobą. Żaden z nich nie wiedział co ma powiedzieć, a i też nie palili się do konwersacji. Lecz ludzie, którzy przechodzili obok, nie mogli dostrzec tych negatywnych relacji między nimi, ponieważ Louis obdarzał wszystkich mijanych szerokimi uśmiechami, na co Harry tylko kilkakrotnie wywrócił teatralnie oczami. 
     Lecz gdy już znaleźli się na Wall Street, nawet Tomlinsonowi nie było wesoło. Spytacie pewnie "jak można bać się zwyczajnej sprzedawczyni, z normalnego sklepu spożywczego, stojącego na spokojniej ulicy?". Otóż, gdybyście ją zobaczyli, zrozumielibyście. Louis i Harry zatrzymali się przed wejściem, po czym kucnęli za jedną ze skrzynek z jabłkami, wystawioną przed sklep. 
     Kobieta, stojąca za kasą, była dwa razy taka jak oni obaj do kupy wzięci. Oczywiście szerokością, ponieważ wzrostem było to prawie niemożliwe. Trzy podbródki, zacięty wyraz twarzy, czarne brwi i rude włosy nie za bardzo do siebie przyciągały. Wiele młodych osób, które były zmuszone przez rodziców aby tutaj przychodzić, nie darzyło jej szczególną sympatią. Lecz zarówno Lou, jak i Harry mieli ku temu swoje własne, prywatne powody. Jakie? Otóż Louis i Harry robili u niej zakupy już w dzieciństwie, raczej takich już czasach szkolnych. A i sprzedawczyni imieniem Helga, weteranka wojen, owdowiała Niemka, posiadająca więcej kotów niż wynosi populacja Wielkiej Brytanii, nie lubiła tych dwóch chłopców. Dlaczego? Tego nie wie nikt. 
     Zawsze gdy owa dwójka przychodziła do jej sklepu, wysyłana przez rodziców, Helga usilnie wmawiała im, iż nie ma produktów, których akurat potrzebowali. W rzeczywistości znajdowały się one na najwyższych półkach, do których kobiecie już nie chciało się sięgać. W tym przypadku powiedzenie "nasz klient, nasz pan" się nie sprawdzało. Lub znów innym razem dawała im czegoś za dużo, albo też zbyt mało. Przez co im dostawało się od rodziców. I zamiast bawić się z rówieśnikami, musieli biec drugi raz do tego samego sklepu, oraz przechodzić przez dokładnie tę samą sytuację. Jak dla nich to wystarczyło, aby nienawidzić jej jeszcze bardziej niż siebie nawzajem. 
- Więc jaki mamy plan? - ciszę przerwał Styles, wychylając co jakiś czas głowę i obserwują poczynania ich "wroga numer jeden". 
- To my mieliśmy mieć jakiś plan? Wiesz, myślałem, że wchodzimy, bierzemy co chcemy i wychodzimy - zdziwił się Lou, unosząc brwi do góry. Harry uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Ty się w Bonda nie baw, tylko coś wymyśl - westchnął chłopak w lokach i rozejrzał się dookoła. Nagle jego wzrok padł na jeden mały punkt, znajdujący się niedaleko. - Tomlinson, weź mi powiedz... Kevin umie polować? - spytał z chytrym uśmiechem na ustach, nie spuszczając wzroku z tamtego miejsca. 
- Pff, oczywiście, że umie. Za kogo ty go masz? - prychnął oburzony Tommo. Harry tylko westchnął i wziął do rąk plastikowego gołębia. Sam nie wierzył w to co robił. Lecz w jednej chwili taka zabawa wydała mu się niesamowicie fajna. Chociaż nie przyznałby się do tego przed nikim. 
Po cichu podczołgał się do przodu, po czym błyskawicznie wysunął rękę przed siebie. Po chwili w jego dłoni pojawiła się malutka szara mysz. Styles zadowolony z siebie wrócił do swojego towarzysza i pokazał mu zdobycz. 
- Hmm, ale będzie zabawnie jak ona cię ugryzie - skwitował Louis. - Wiesz co? Nigdy nie jadłem myszy. A sądzę, że takie obiady mogłyby mi się spodobać - mruknął Tomlinson, przyglądając się stworzonku, trzymanemu przez zielonookiego. Tamten spojrzał na niego dziwnie. 
- Ja nigdy nie pływałem nago w Tamizie, ale wiem, że by mi się to nie spodobało - odpowiedział. 
- Lecz za to pomyśl, ile śmiechu miałaby publiczność - podsunął Lou i oboje wybuchnęli śmiechem. Jednak natychmiast zaprzestali, przypominając sobie o tym, jak bardzo się nie znoszą. - Dobra, teraz trzeba jej to tam wpuścić... 
- Nie. Wejdziemy i wrzucimy to do stoiska z jabłkami. Wiesz, tego, które stoi najbliżej lady - zaproponował Harry. Lou był bardzo zadowolony z tego pomysłu. Po chwili już oboje weszli do środka z kamiennymi twarzami. 
     Od progu uderzył ich tak dobrze znany im zapach kiszonych ogórków, mieszający się z potem i ohydnymi perfumami Helgi. Raził on tak przeraźliwie, że Louis zaczął zastanawiać się, dlaczego ten sklep uważany jest za jeden z lepszych w tej dzielnicy. Gdyby nie musiał, za nic by tutaj nie wszedł. Harry miał podobne odczucia. Za ladą siedziała rudowłosa Helga we własnej osobie. Nawet nie zauważyła, kiedy tamci znaleźli się w środku. Była zbyt zajęta czytaniem czasopisma, na którym wyraźnie odznaczał się napis "teenager", lecz najwidoczniej jej to nie przeszkadzało. 
- Ona ma jakieś kompleksy chyba... - rzucił Tommo, nachylając się w stronę Hazzy. 
- No na nastolatkę to ona mi nie wygląda - odparł równie cicho drugi. 
- A wy czego tutaj chcecie? - ryknęła sprzedawczyni, odkładając gazetę. Jej głos sprawił, że dwójka chłopców podskoczyła i odruchowo cofnęli się o krok. Jednak potem odetchnęli i uśmiechnęli się szeroko. 
Louis pogłaskał Kevina i dał znak Harry'emu, sam zaś podszedł pod ladę i rozejrzał się dookoła. 
- Chciałbym dostać olej. Ten z najwyższej półki - poprosił Lou, unosząc głowę do góry.
- Nie ma - odparła po prostu. Louis słyszał za sobą kroki Styles'a, więc grał na zwłokę.
- Jak to nie ma? Co za ściema, toć widzę go, o tam - upierał się Tomlinson, wskazując ręką odpowiednie miejsce. 
- Jak mówię, że nie ma, to znaczy, że nie ma, jasne? - Helga dalej brnęła w to samo, mimo iż produkt, o który prosił brunet znajdował się w zasięgu wzroku ich obu. Wtedy Harry klepnął kolegę w ramię. 
- Dobrze, jak pani uważa - Louis wzruszył ramionami i odwrócił się. Akurat do budynku weszła starsza kobieta, sąsiadka Tomlinsona. - Witam, pani Sheels. 
- O, witaj, złotko, witaj - odparła tamta i podeszła pod kasę. Wzięła do ręki jedno jabłko, po czym momentalnie odrzuciła je tak, że Helga dostała w swój trzeci podbródek i sama krzyknęła. Louis i Harry nie mogli opanować śmiechu. - M..M.. MYYYYYSZ! - ryknęła kobieta w podeszłym wieku i zaczęła uciekać. 
- Wy. Ja wam tego nie daruję - zarzekała się tamta, próbując wydostać się zza lady. Lou i Harry wzruszyli jedynie ramionami i wybiegli ze sklepu, śmiejąc się głośno. 
     W tamtym momencie żaden z nich nie myślał o tym, co było w szkole. Dobrze się razem bawili i to się liczyło. A w dodatku ich pierwszy, aczkolwiek nie ostatni atak na znienawidzoną kobietę sprawił im tyle radości! Nagle cała ich złość jak gdyby gdzieś wyparowała. Do domu Styles'a, gdzie czekała na nich reszta przyjaciół, wrócili pogodzeni, całkowicie zapominając o zakupach, które mieli zrobić. 


______________________________________________________

Tym sposobem dobrnęłam do końca kolejnego rozdziału. Muszę tu oczywiście nadmienić, że niezmiernie pomogła mi moja siostra, Karolina, która urozmaiciła przygodę z wredną Helgą, a także pomogła mi się uporać z opisami przeżyć wewnętrznych. Hope you enjoy it. :)